Jeszcze dni są słoneczne, jeszcze wiatr jest łagodny i pieszczotliwy więc jak mogłabym nie wykorzystać tych pięknych okoliczności przyrody i odmówić sobie kolejnego parzenia herbaty w plenerze?
W Parku Ujazdowskim znalazłam ciche miejsce przy kamiennym wodospadzie. Wyjęłam z torby nierozpakowaną jeszcze herbatę, którą chciałam dziś degustować na świeżym powietrzu – koreańską Nokcha Sejak DARACK. Gdy rozkładałam czarki, gdy opłukiwałam gaiwan lekko parującą wodą z termosa, powoli przysiadali się do mnie bohaterowie kolejnej opowieści, ich rozmowy – z początku urywane – zaczynały układać się w całe zdania i dialogi.
Pierwsze parzenie było zachwycajaco słodowe i przywodziło na myśl beztroskie wakacje…
To miała być zupełnie inna historia, ale rzeczywistość przynosi czasami tak miłe niespodzianki, że trzeba je chwytać i smakować z przyjemnością i ciekawością jak herbatę, którą pijemy po raz pierwszy w życiu…
Właśnie nalewałam do czarki herbatę z drugiego parzenia, gdy nieśmiało podeszła do mnie starsza kobieta.
– Przepraszam – powiedziała uśmiechając się – ale chciałam zapytać, co pani robi?
– Teraz zaparzyłam zieloną herbatę, którą mam zamiar sfotografować – powiedziałam. Proszę – wzięłam czarkę i podałam ją kobiecie – niech pani spróbuje.
-Ach, nie, nie…ja tylko chciałam zapytać co pani fotografuje, może jakieś kamyczki…siedziałam tam nieopodal, wie pani – umówiłam się z koleżanką, która jeszcze nie przyjechała i tak siedziałam tam na ławeczce – wskazała ręką na ścieżkę po drugiej stronie parkowego wodospadu – i przygladałam się co pani robi. Postanowiłam podejśc i zapytać…
– Robiłam zdjęcia herbaty na mojego bloga. Proszę – znów podałam kobiecie czarkę z herbatą – proszę napić się ze mną herbaty.
Kobieta jeszcze chwilkę się wzbraniała, ale ponieważ byłam nieugieta i zachęcałam do przyłaczenia się z uśmiechem, starsza pani w końcu wzięła z mojej ręki czarkę i popatrzyła na napar herbaciany.
– A co to za herbata? – zapytała.
– Zielona. Koreańska. Kupiłam ją w ubiegłym roku w Krakowie, w Czajowni…Co ja mówię? Nie w ubiegłym roku – roześmiałam się – to było w tym roku. Ale tyle rzeczy się wydarzyło, że wydawało mi się, że to było co najmniej rok temu…
-Wie pani, ja to nie lubię zielonych herbat – powiedziała kobieta.
– Niech pani spróbuje.
Starsza pani usiadła na kamiennej ławce obok mnie i podejrzliwie zanurzyła usta w czarce z naparem.
– O, nie jest wcale taka zła…
Zaśmiałam się.
– Jest badzo dobra. Chociaż teraz, w drugim parzeniu, jakby ukryła przede mną swoje piękno. Ale zaraz zrobię kolejne parzenie i zobaczymy jaka będzie w smaku…
– To robiła pani zdjęcia na bloga? – Gdy skinęłam głową, kobieta mówiła dalej: Mój kolega też prowadził bloga. Pisał wiersze i zamieszczał je w internecie…
– A jak sie nazywa ten blog? – zainteresowałam się. – Chętnie poczytam…
– A, nie…on już nic tam nie zamieszcza. Wie pani jak to jest, jak już człowiek jest starszy…a ten poeta ma, tak jak ja, 70 lat. W takim wieku już się wielu rzeczy po prostu nie chce…coś boli, coś strzyka i to potem odbiera ochotę na robienie czegokolwiek.
– Znam studentów z drugiego lub trzeciego roku, którym się też nic nie chce, a nic im nie strzyka. Przynajmniej nie powinno – mówię.
– Ach, bo to, wie pani, zależy od człowieka…Ja jeszcze mam siły, chwała Bogu, i coś się zawsze zorganizuje. Poszłam – bo mogłam – na wcześniejszą emeryturę; chciałam jeszcze się życiem nacieszyć a nie tak ciągle pracować i pracować. Dziś się umówiłam z koleżanką i idziemy na spacer…Najgorsze, jak się człowiek zasiedzi…
Tymczasem ja zrobiłam trzecie parzenie koreańskiej herbaty. Rozlałam napar do czarek. Moja rozmówczyni, już trochę śmielej, wzięła pierwszy łyk. I kolejny, i kolejny. Obserwowałam, jak smakuje napar, jakby próbowała zidentyfikować jego wszystkie smaki…
– Bardzo łagodna – powiedziała po chwili. Chociaż ja nie przepadam za zieloną herbatą…
– Tak, łagodna, trochę słodowa, z warzywnymi akcentami…
– Tak, rzeczywiście trochę taka warzywna…
– I nie ma goryczki…
– Ja to generalnie nie pijam herbaty. Ale ta mi nawet smakuje. Kawy zresztą też nie piję.
– Nie lubi pani kawy?
– Wolę zapach. Ale muszę powiedzieć, że nie piłam zbyt często dobrej herbaty. Kiedyś pojechałam do Budapesztu i tam mieliśmy zakwaterowanie w kwaterze, to była kwatera główna. Przyjechaliśmy tam z lotniska i pani, która nas obsługiwała zapytała czy chcemy herbaty lub kawy. Ponieważ nie przepadam za kawą, poprosilam o herbatę. Powiem pani, że o mały włos a znienawidziałabym herbatę do końca życia. Boże, co ja dostałam? Ta kobieta, która mi zaproponowała tę herbatę, ona ją zrobiła nie tak, jak my robimy – w czajniczku i zalana wodą – ona to w garnku, pewnie w takim co wcześniej kartofle gotowała i nie umyła tego garnka, nalała wody, wsypała tę herbate i zagotowała. I ja taką herbatę z garnka dostałam. Boże – myślałam – nie wypiję tego bo to jakies obrzydlistwo; ale dobrze, że mieli tam cytryny. Wtedy w Polsce cytryn tak nie było, ale tam mieli. Poprosiłam o cytrynę i trochę tego soku sobie wycisnęłam i wtedy mogłam tę herbatę wypić; ten sok uratował całą herbatę.
– A w którym to było roku – zapytałam zaintrygowana.
– W 65 lub 66. Chyba 65. Tak, to był 65 rok.
– A pamięta pani z czasów prl-owskich oolongi?
– Tak, pamiętam oolongi.
– Wiele osób mówi, że to były najgorsze herbaty, jakie pili; gdy teraz pokazuję równolatkom mojej babci oloongi z Tajwanu czy z Tajlandii, wszyscy otwierają szeroko oczy i mówią, że te pięknie pachnące herbaty nie mogą być oolongami, bo tamte były po prostu obrzydliwe…
– Ja nie piłam złych oolongów. Nie mogę powiedzieć, że to były najgorsze herbaty. Nie były tak dobrej jakość jak teraz, ale nie mogę powiedzieć, że były najgorsze z możliwych. Ale wie pani, wtedy prym wiódł Madras…zdobyć taka herbatę, to było coś. Była wyśmienita. O, już jest moja koleżanka – zakrzyknęła moja rozmówczyni – chodź tu do nas. Czekałam na ciebie i patrzę a pani jakieś zdjęcia robi. Okazuje się, że pani ma bloga i pisze tam o herbatach. A tutaj pijemy zieloną herbatę.
Przywitałam się z nowo przybyłą starszą panią i nalałam do czarek zrobione przed chwilą już czwarte parzenie. Podałam czarkę drugiej starszej pani, która – podobnie jak wcześniej jej koleżanka – patrzyła na mnie i na podawaną przeze mnie herbatę podejrzliwie.
– Nie, nie dziękuję bardzo… A co to za herbata?
– Zielona. Koreańska, niech pani spróbuje – zachęcałam.
– Nie, nie, ja to naprawdę nie lubię zielonych herbat…
– Niech pani tylko spróbuje – kusiłam z uśmiechem.
W końcu pani dała się namówić. Wzięła łyk i jej twarz się rozpogodziła.
– Ach, jaka dobra – zwróciła się z uśmiechem do koleżanki.
– Tak, ja też nie lubię zielonych herbat, ale jak mnie ta pani poczęstowała i spróbowałam, to chyba teraz zacznę pić zielone herbaty… Może pani sobie to przypisać na plus, że przekonała mnie pani do zielonych herbat – zwróciła sie do mnie ze śmiechem
-Bardzo się cieszę; dziękuję – odpowiedziałam z radością.
Tymczasem kobieta, która przed chwilą dołaczyła do nas dopiła herbatę do końca i odstawiła czarkę.
– No naprawdę dobra herbata. Ja nie wiedziałam, że zielone mogą być tak dobre…Bo ja to zwykle piję jakieś takie mocne i gorzkie…
– Może za wysoka temperatura parzenia – zasugerowałam.
– Nie, przecież my wiemy, że zielone trzeba zaparzać przestudzoną wodą…Ale ja to piję, wie pani, takie z saszetek…
– To zachęcam do picia herbat liściastych – są o wiele smaczniejsze i zdrowsze. Proszę zobaczyć jaki piękny liść herbaciany – powiedziałam jednocześnie pokazując paniom tulące się na dnie gaiwana liście Darack`a.
– Tak, piękne, piękne liście – przytaknęły zgodnie.
-Dobrze, na nas już czas – powiedziała pierwsza pani. Życzymy wszystkiego dobrego w prowadzeniu bloga i bardzo dziękujemy za poczęstowanie nas herbatą.
– Bardzo dziękuję. I bardzo się cieszę, że napiły sie panie ze mną herbaty. Wszystkiego dobrego – pomachałam na pożegnanie dwum oddalającym się powoli starszym paniom.
Zajrzałam do termosa i oszacowałam, że wystarczy wody na jeszcze jedno, ostatnie już, parzenie. Gdy piłam napar z czarki myślałam o przypadku, który przeplata ze sobą losy różnych ludzi. Czemu mają służyć te spotkania? Czy rzeczywiście – jak się często słyszy – każde spotkanie ma nas czegoś nauczyć? Czy naprawdę jest tak, jak pisze w „Mowie ciszy” Eckart Tolle: ” Ostatecznie, nie ma żadnych innych – wszędzie i zawsze spotykasz tylko siebie”?
Wspaniała historia, bardzo umiliła mi poranną podróż do pracy. Zarażanie innych pasją do herbaty to piękna sprawa.
Fajnie, że podpytałaś Panią o oolongi, bo to bardzo intrygująca kwestia. Madras.. ciekawe że już prawie słuch zaginął po tej herbacie.
PolubieniePolubienie
Asiu, bardzo się cieszę, że opowieść miała pozytywny oddźwięk 🙂 Jeśli chodzi o prl-owskie oolongi – rzeczywiście sprawa wymaga zbadania 🙂 Jestem ciekawa z jakiej części Chin (jeśli w ogóle z Chin) pochodziły tamte herbaty. I skąd przybywały te, które aż tak obrzydliwe – jak mówią naoczni świadkowi- nie były… Do herbaty Madras wiele osób ma ogromny sentyment – bardzo często się z tym spotykam. Swoją drogą, bardzo ciekawa jest obecność herbat (gatunki, sposoby przyrządzania, kultura picia) w powojennym społeczeństwie polskim; może trzeba zgłębić temat? 😉
PolubieniePolubienie
Wspaniała historia, wspaniała herbata.
Wiem jak to jest, kiedy przekonujemy kogoś do czegoś, czego ten ktoś nie lubi – a kiedy rezultat jest dla drugiej strony całkiem odwrotny, niż się tego spodziewał 🙂 Drobna rzecz, a jak bardzo cieszy 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję, Łukaszu 🙂 Przyznam szczerze, że ja wykazywałam podobny sceptycyzm a wręcz nawet niechęć do herbat czarnych; dopóki nie zaczęłam ich lepiej poznawać…. 🙂 Wówczas okazało się, że bogactwo i różnorodność tej grupy herbat jest niesamowita! 🙂 A Ty kogoś przekonałeś do jakiejś konkretnej herbaty?
PolubieniePolubienie
Kilka osób było… ale najbardziej mnie cieszy, że przekonałem moją przyjaciółkę. Także do herbat zielonych… Mówiła klasycznie, jak każdy: że gorzka, że „sianowata”, i w ogóle paskudna. Dodatkowo piła jedynie czarne, ekspresowe. A teraz (pomimo że czasem chlipnie jakąś czarną w torebce), to bardzo docenia liściastą, zieloną herbatę. Małymi krokami, do celu i sukcesu… 🙂
PolubieniePolubienie
Zgadzam się 🙂 tylko małymi kroczkami, cierpliwością i własnym zaangażowaniem można zmienić negatywne podejście innych osób do picia herbaty. Ale warto, by zobaczyć błysk radości i zadowolenia w ich oku, gdy piją kolejną herbatę, przed którą się wzbraniali 😉
PolubieniePolubienie
Niesamowita ta historia, niemal jak przypowieść filozoficzna. Ja też zetknąłem się z opiniami na temat oolongów w czasach PRL-u, opowiadał mi sprzedawca herbaty, że wiele osób się wtedy do nich na całe życie zraziło. O Madrasie natomiast nigdy nie słyszałem, muszę popytać w rodzinie.
PolubieniePolubienie
Assam, Madras i Yunnan – święta trójca PRL-u 😉 Wiele starszych osób nie da sobie przedstawić innej herbaty, bo te są najlepsze 😉 Przed herbaciarzami mnóstwo pracy, by ten niechlubny mit o oolongach zmienić…Łukaszu, koniecznie popytaj w rodzinie o herbaty i daj znać czego się dowiedziałeś 🙂 U mnie np. pito tylko czarną herbatę, liściastą, zaparzaną na tzw.rosyjski sposób – czarną jak smoła esencję rozcieńczano wrzątkiem w filiżankach 😉
PolubieniePolubienie
Moja mama, kiedy byłem bardzo mały, piła właśnie w ten sposób, miała zawsze w takim specjalnym kubku esencję, którą się potem rozcieńczało gorącą wodą.
Park Ujazdowski (który bardzo lubię) wskazuje, że też jesteś z Warszawy 🙂 Znalazłaś tu może jakieś dobre herbaciarnie? Bo ja jakoś nie mogę trafić. A w ten weekend będę w Krakowie i już zacieram rączki, bo mam w planach pójść i do Czarki i do Czajowni… to będzie mój pierwszy raz 😉
PolubieniePolubienie
🙂 ja też byłam w tych krakowskich herbaciarniach w tym roku pierwszy raz 🙂 Wspaniały klimat obu tych miejsca wspominam do dziś i tęsknię…i wiem, że jeszcze tam wrócę 🙂 Udanego pobytu w Krakowie 🙂
PolubieniePolubienie