Nokcha Sejak DARACK. Niespodziewane spotkanie…

Jeszcze dni są słoneczne, jeszcze wiatr jest łagodny i pieszczotliwy więc jak mogłabym nie wykorzystać tych pięknych okoliczności przyrody i odmówić sobie kolejnego parzenia herbaty w plenerze?

W Parku Ujazdowskim znalazłam ciche miejsce przy kamiennym wodospadzie. Wyjęłam z torby nierozpakowaną jeszcze herbatę, którą chciałam dziś degustować na świeżym powietrzu – koreańską Nokcha Sejak DARACK. Gdy rozkładałam czarki, gdy opłukiwałam gaiwan lekko parującą wodą z termosa, powoli przysiadali się do mnie bohaterowie kolejnej opowieści, ich rozmowy – z początku urywane – zaczynały układać się w całe zdania i dialogi.
Pierwsze parzenie było zachwycajaco słodowe i przywodziło na myśl beztroskie wakacje…

20150824_102340  20150824_102615  20150824_104204  20150824_103524
To miała być zupełnie inna historia, ale rzeczywistość przynosi czasami tak miłe niespodzianki, że trzeba je chwytać i smakować z przyjemnością i ciekawością jak herbatę, którą pijemy po raz pierwszy w życiu…
Właśnie nalewałam do czarki herbatę z drugiego parzenia, gdy nieśmiało podeszła do mnie starsza kobieta.
– Przepraszam – powiedziała uśmiechając się – ale chciałam zapytać, co pani robi?
– Teraz zaparzyłam zieloną herbatę, którą mam zamiar sfotografować – powiedziałam. Proszę – wzięłam czarkę i podałam ją kobiecie – niech pani spróbuje.
-Ach, nie, nie…ja tylko chciałam zapytać co pani fotografuje, może jakieś kamyczki…siedziałam tam nieopodal, wie pani – umówiłam się z koleżanką, która jeszcze nie przyjechała i tak siedziałam tam na ławeczce – wskazała ręką na ścieżkę po drugiej stronie parkowego wodospadu – i przygladałam się co pani robi. Postanowiłam podejśc i zapytać…
– Robiłam zdjęcia herbaty na mojego bloga. Proszę – znów podałam kobiecie czarkę z herbatą – proszę napić się ze mną herbaty.
Kobieta jeszcze chwilkę się wzbraniała, ale ponieważ byłam nieugieta i zachęcałam do przyłaczenia się z uśmiechem, starsza pani w końcu wzięła z mojej ręki czarkę i popatrzyła na napar herbaciany.
– A co to za herbata? – zapytała.
– Zielona. Koreańska. Kupiłam ją w ubiegłym roku w Krakowie, w Czajowni…Co ja mówię? Nie w ubiegłym roku – roześmiałam się – to było w tym roku. Ale tyle rzeczy się wydarzyło, że wydawało mi się, że to było co najmniej rok temu…
-Wie pani, ja to nie lubię zielonych herbat – powiedziała kobieta.
– Niech pani spróbuje.
Starsza pani usiadła na kamiennej ławce obok mnie i podejrzliwie zanurzyła usta w czarce z naparem.
– O, nie jest wcale taka zła…
Zaśmiałam się.
– Jest badzo dobra. Chociaż teraz, w drugim parzeniu, jakby ukryła przede mną swoje piękno. Ale zaraz zrobię kolejne parzenie i zobaczymy jaka będzie w smaku…

20150824_104154
– To robiła pani zdjęcia na bloga? – Gdy skinęłam głową, kobieta mówiła dalej: Mój kolega też prowadził bloga. Pisał wiersze i zamieszczał je w internecie…
– A jak sie nazywa ten blog? – zainteresowałam się. – Chętnie poczytam…
– A, nie…on już nic tam nie zamieszcza. Wie pani jak to jest, jak już człowiek jest starszy…a ten poeta ma, tak jak ja, 70 lat. W takim wieku już się wielu rzeczy po prostu nie chce…coś boli, coś strzyka i to potem odbiera ochotę na robienie czegokolwiek.
– Znam studentów z drugiego lub trzeciego roku, którym się też nic nie chce, a nic im nie strzyka. Przynajmniej nie powinno – mówię.
– Ach, bo to, wie pani, zależy od człowieka…Ja jeszcze mam siły, chwała Bogu, i coś się zawsze zorganizuje. Poszłam – bo mogłam – na wcześniejszą emeryturę; chciałam jeszcze się życiem nacieszyć a nie tak ciągle pracować i pracować. Dziś się umówiłam z koleżanką i idziemy na spacer…Najgorsze, jak się człowiek zasiedzi…
Tymczasem ja zrobiłam trzecie parzenie koreańskiej herbaty. Rozlałam napar do czarek. Moja rozmówczyni, już trochę śmielej, wzięła pierwszy łyk. I kolejny, i kolejny. Obserwowałam, jak smakuje napar, jakby próbowała zidentyfikować jego wszystkie smaki…
– Bardzo łagodna – powiedziała po chwili. Chociaż ja nie przepadam za zieloną herbatą…
– Tak, łagodna, trochę słodowa, z warzywnymi akcentami…
– Tak, rzeczywiście trochę taka warzywna…
– I nie ma goryczki…
– Ja to generalnie nie pijam herbaty. Ale ta mi nawet smakuje. Kawy zresztą też nie piję.
– Nie lubi pani kawy?
– Wolę zapach. Ale muszę powiedzieć, że nie piłam zbyt często dobrej herbaty. Kiedyś pojechałam do Budapesztu i tam mieliśmy zakwaterowanie w kwaterze, to była kwatera główna. Przyjechaliśmy tam z lotniska i pani, która nas obsługiwała zapytała czy chcemy herbaty lub kawy. Ponieważ nie przepadam za kawą, poprosilam o herbatę. Powiem pani, że o mały włos a znienawidziałabym herbatę do końca życia. Boże, co ja dostałam? Ta kobieta, która mi zaproponowała tę herbatę, ona ją zrobiła nie tak, jak my robimy – w czajniczku i zalana wodą – ona to w garnku, pewnie w takim co wcześniej kartofle gotowała i nie umyła tego garnka, nalała wody, wsypała tę herbate i zagotowała. I ja taką herbatę z garnka dostałam. Boże – myślałam – nie wypiję tego bo to jakies obrzydlistwo; ale dobrze, że mieli tam cytryny. Wtedy w Polsce cytryn tak nie było, ale tam mieli. Poprosiłam o cytrynę i trochę tego soku sobie wycisnęłam i wtedy mogłam tę herbatę wypić; ten sok uratował całą herbatę.
– A w którym to było roku – zapytałam zaintrygowana.
– W 65 lub 66. Chyba 65. Tak, to był 65 rok.
– A pamięta pani z czasów prl-owskich oolongi?
– Tak, pamiętam oolongi.
– Wiele osób mówi, że to były najgorsze herbaty, jakie pili; gdy teraz pokazuję równolatkom mojej babci oloongi z Tajwanu czy z Tajlandii, wszyscy otwierają szeroko oczy i mówią, że te pięknie pachnące herbaty nie mogą być oolongami, bo tamte były po prostu obrzydliwe…
– Ja nie piłam złych oolongów. Nie mogę powiedzieć, że to były najgorsze herbaty. Nie były tak dobrej jakość jak teraz, ale nie mogę powiedzieć, że były najgorsze z możliwych. Ale wie pani, wtedy prym wiódł Madras…zdobyć taka herbatę, to było coś. Była wyśmienita. O, już jest moja koleżanka – zakrzyknęła moja rozmówczyni – chodź tu do nas. Czekałam na ciebie i patrzę a pani jakieś zdjęcia robi. Okazuje się, że pani ma bloga i pisze tam o herbatach. A tutaj pijemy zieloną herbatę.
Przywitałam się z nowo przybyłą starszą panią i nalałam do czarek zrobione przed chwilą już czwarte parzenie. Podałam czarkę drugiej starszej pani, która – podobnie jak wcześniej jej koleżanka – patrzyła na mnie i na podawaną przeze mnie herbatę podejrzliwie.
– Nie, nie dziękuję bardzo… A co to za herbata?
– Zielona. Koreańska, niech pani spróbuje – zachęcałam.
– Nie, nie, ja to naprawdę nie lubię zielonych herbat…
– Niech pani tylko spróbuje – kusiłam z uśmiechem.
W końcu pani dała się namówić. Wzięła łyk i jej twarz się rozpogodziła.
– Ach, jaka dobra – zwróciła się z uśmiechem do koleżanki.
– Tak, ja też nie lubię zielonych herbat, ale jak mnie ta pani poczęstowała i spróbowałam, to chyba teraz zacznę pić zielone herbaty… Może pani sobie to przypisać na plus, że przekonała mnie pani do zielonych herbat – zwróciła sie do mnie ze śmiechem
-Bardzo się cieszę; dziękuję – odpowiedziałam z radością.
Tymczasem kobieta, która przed chwilą dołaczyła do nas dopiła herbatę do końca i odstawiła czarkę.
– No naprawdę dobra herbata. Ja nie wiedziałam, że zielone mogą być tak dobre…Bo ja to zwykle piję jakieś takie mocne i gorzkie…
– Może za wysoka temperatura parzenia – zasugerowałam.
– Nie, przecież my wiemy, że zielone trzeba zaparzać przestudzoną wodą…Ale ja to piję, wie pani, takie z saszetek…
– To zachęcam do picia herbat liściastych – są o wiele smaczniejsze i zdrowsze. Proszę zobaczyć jaki piękny liść herbaciany – powiedziałam jednocześnie pokazując paniom tulące się na dnie gaiwana liście Darack`a.

20150824_103211
– Tak, piękne, piękne liście – przytaknęły zgodnie.
-Dobrze, na nas już czas – powiedziała pierwsza pani. Życzymy wszystkiego dobrego w prowadzeniu bloga i bardzo dziękujemy za poczęstowanie nas herbatą.
– Bardzo dziękuję. I bardzo się cieszę, że napiły sie panie ze mną herbaty. Wszystkiego dobrego – pomachałam na pożegnanie dwum oddalającym się powoli starszym paniom.
Zajrzałam do termosa i oszacowałam, że wystarczy wody na jeszcze jedno, ostatnie już, parzenie. Gdy piłam napar z czarki myślałam o przypadku, który przeplata ze sobą losy różnych ludzi. Czemu mają służyć te spotkania? Czy rzeczywiście – jak się często słyszy – każde spotkanie ma nas czegoś nauczyć? Czy naprawdę jest tak, jak pisze w „Mowie ciszy” Eckart Tolle: ” Ostatecznie, nie ma żadnych innych – wszędzie i zawsze spotykasz tylko siebie”?

20150824_103353

10 myśli na temat “Nokcha Sejak DARACK. Niespodziewane spotkanie…

  1. Wspaniała historia, bardzo umiliła mi poranną podróż do pracy. Zarażanie innych pasją do herbaty to piękna sprawa.
    Fajnie, że podpytałaś Panią o oolongi, bo to bardzo intrygująca kwestia. Madras.. ciekawe że już prawie słuch zaginął po tej herbacie.

    Polubienie

    1. Asiu, bardzo się cieszę, że opowieść miała pozytywny oddźwięk 🙂 Jeśli chodzi o prl-owskie oolongi – rzeczywiście sprawa wymaga zbadania 🙂 Jestem ciekawa z jakiej części Chin (jeśli w ogóle z Chin) pochodziły tamte herbaty. I skąd przybywały te, które aż tak obrzydliwe – jak mówią naoczni świadkowi- nie były… Do herbaty Madras wiele osób ma ogromny sentyment – bardzo często się z tym spotykam. Swoją drogą, bardzo ciekawa jest obecność herbat (gatunki, sposoby przyrządzania, kultura picia) w powojennym społeczeństwie polskim; może trzeba zgłębić temat? 😉

      Polubienie

  2. Wspaniała historia, wspaniała herbata.
    Wiem jak to jest, kiedy przekonujemy kogoś do czegoś, czego ten ktoś nie lubi – a kiedy rezultat jest dla drugiej strony całkiem odwrotny, niż się tego spodziewał 🙂 Drobna rzecz, a jak bardzo cieszy 🙂

    Polubienie

    1. Dziękuję, Łukaszu 🙂 Przyznam szczerze, że ja wykazywałam podobny sceptycyzm a wręcz nawet niechęć do herbat czarnych; dopóki nie zaczęłam ich lepiej poznawać…. 🙂 Wówczas okazało się, że bogactwo i różnorodność tej grupy herbat jest niesamowita! 🙂 A Ty kogoś przekonałeś do jakiejś konkretnej herbaty?

      Polubienie

      1. Kilka osób było… ale najbardziej mnie cieszy, że przekonałem moją przyjaciółkę. Także do herbat zielonych… Mówiła klasycznie, jak każdy: że gorzka, że „sianowata”, i w ogóle paskudna. Dodatkowo piła jedynie czarne, ekspresowe. A teraz (pomimo że czasem chlipnie jakąś czarną w torebce), to bardzo docenia liściastą, zieloną herbatę. Małymi krokami, do celu i sukcesu… 🙂

        Polubienie

      2. Zgadzam się 🙂 tylko małymi kroczkami, cierpliwością i własnym zaangażowaniem można zmienić negatywne podejście innych osób do picia herbaty. Ale warto, by zobaczyć błysk radości i zadowolenia w ich oku, gdy piją kolejną herbatę, przed którą się wzbraniali 😉

        Polubienie

  3. Niesamowita ta historia, niemal jak przypowieść filozoficzna. Ja też zetknąłem się z opiniami na temat oolongów w czasach PRL-u, opowiadał mi sprzedawca herbaty, że wiele osób się wtedy do nich na całe życie zraziło. O Madrasie natomiast nigdy nie słyszałem, muszę popytać w rodzinie.

    Polubienie

    1. Assam, Madras i Yunnan – święta trójca PRL-u 😉 Wiele starszych osób nie da sobie przedstawić innej herbaty, bo te są najlepsze 😉 Przed herbaciarzami mnóstwo pracy, by ten niechlubny mit o oolongach zmienić…Łukaszu, koniecznie popytaj w rodzinie o herbaty i daj znać czego się dowiedziałeś 🙂 U mnie np. pito tylko czarną herbatę, liściastą, zaparzaną na tzw.rosyjski sposób – czarną jak smoła esencję rozcieńczano wrzątkiem w filiżankach 😉

      Polubienie

      1. Moja mama, kiedy byłem bardzo mały, piła właśnie w ten sposób, miała zawsze w takim specjalnym kubku esencję, którą się potem rozcieńczało gorącą wodą.
        Park Ujazdowski (który bardzo lubię) wskazuje, że też jesteś z Warszawy 🙂 Znalazłaś tu może jakieś dobre herbaciarnie? Bo ja jakoś nie mogę trafić. A w ten weekend będę w Krakowie i już zacieram rączki, bo mam w planach pójść i do Czarki i do Czajowni… to będzie mój pierwszy raz 😉

        Polubienie

      2. 🙂 ja też byłam w tych krakowskich herbaciarniach w tym roku pierwszy raz 🙂 Wspaniały klimat obu tych miejsca wspominam do dziś i tęsknię…i wiem, że jeszcze tam wrócę 🙂 Udanego pobytu w Krakowie 🙂

        Polubienie

Dodaj komentarz