Purezento z kraju Kwitnącej Wiśni…

Wróciłam do kuchni i zaczęłam porządkować naczynia po naszych szalonych eksperymentach.
– Japonia do mnie przyszła pod postacią młodego Japończyka – zaczęłam. – Zjawił się w mojej herbaciarni niespodziewanie z wielką walizką. Jak się później okazało – przyleciał akurat na kilka dni do Polski. Z początku zapytał o Uchiyamę, potem zaczął się interesować naszymi pozostałymi herbatami. Zaczęliśmy o nich rozmawiać, gdy nagle się zorientowałam, że młody przybysz z kraju Kwitnącej Wiśni otwiera swoją ogromną walizkę i wyjmuje z niej naczynie ceramiczne do parzenia: coś jakby skrzyżowanie gaiwana i shiboridashi, a potem herbaty: jedna za drugą… Zapytałam czy prócz herbat ma coś jeszcze w walizce, na co beztrosko odparł, że trochę ubrań… Poprosił o podgrzanie wody i oto nagle zrobiła się z tego spontaniczna degustacja. Zabawił krótko, ale zostawił mi kilka prezentów… Masz ochotę spróbować? – zapytałam Michała.
– No pewnie!
– Mam tu senchę, której pochodzenia nie znam. Tomo pewnie mówił o tym, ale zwyczajnie zapomniałam. Nazywam ją po prostu Senchą od Tomo – mówię jednocześnie zalewając listki herbaciane wodą w temperaturze ok. 85 stopni. Po mniej więcej 20 sekundach przelewam napar z gaiwana do Morza Herbaty a potem do czarek. Otula nas świeży, intensywny i mocno trawiasty aromat.
– Hmmm, jak cudownie świeżo pachnie – mówi Michał.

20151025_080359

Pierwszy łyk. Charakterystyczna dla herbata japońskich oleistość tutaj jest na dalszym planie i łagodnie dopełnia świeżość wiosennych traw, które chyba najpełniej charakteryzują tę herbatę. Kremowość i subtelność.
Przy każdym łyku goryczka pojawia się nagle, jakby w finalnym wykończeniu. Taka kropka nad „i”.
Liść pięknie rozwinął się od razu.

20151101_084520

Przy drugim parzeniu zalewam na około 30 sekund wodą w temperaturze ok. 80 stopni Celsjusza. Świeżość z pierwszego parzenia została zastąpiona…słodyczą, a finalna goryczka złagodniała jeszcze bardziej, raczej przybierając postać przemykającej mgiełki…
– Ta bezimienna Sencha od Tomo smakuje mi wyjątkowo dobrze w porównaniu z innymi japońskimi senchami, które piłam. Przyznaję, nie wypiłam ich jeszcze zbyt wiele – mówię.
– Ale wszystko przed tobą – uśmiecha się Michał.

Trzecie parzenie – zrobione wodą ok. 75-70 stopni Celsjusza – trwa około minuty. Pijemy je w milczeniu. Ta herbata nie jest specjalnie skomplikowana, nie zaskakuje przy kolejnych zalaniach, ale jej stały charakter przynosi ukojenie i spokój…

Czwarte parzenie robimy wodą o temperaturze ok. 70-65 stopni i otwieramy gaiwan po ok 2-3 minutach. Teraz herbata jest delikatna z dominującą ciepłą słodyczą. To świeżość wiosennych traw i oleistość zostały tylko we wspomnieniach z pierwszego parzenia…

20151101_081241

Piąte parzenie raczy nas już bardzo słabym naparem, choć niezmiennie urzeka słodyczą i roślinnym posmakiem…
– Powąchaj liście w gaiwanie – mówię do Michała.
– Czuję morze, glony, wodorosty…
– Ale nie ma ryby…
– Faktycznie: nie ma ryby…
– Niesamowita delikatność…- zamyślam się.
– No dobrze – Michał wyrywa mnie z zadumy – pokaż co tam jeszcze masz od Tomo.
– Kolejna herbata, którą dostałam od przeuroczego Japończyka to Kamairi-cha z Miyazaki…

20151025_080230

Zagotowuję wodę. W międzyczasie zmywam czarki i gaiwan z poprzedniego zaparzania. Bardzo lubię zmywać – to mnie uspokaja…

Gdy woda zostaje przestudzona do ok. 85 stopni zalewam soczyście zielone liście.
Po ok. minucie smakujemy zielono-złoty napar.
– Czujesz tę słodka nutę? – pytam Michała.
– Czuję, ale zupełnie nie mogę zidentyfikować tego smaku.
Wąchamy zawzięcie herbatę w czarkach, siorbiemy głośno i wznosimy oczy ku niebu, jakby stamtąd miało przyjść na nas natchnienie i nazwa tej słodyczy, której nie potrafimy wyartykułować.
– Przypomina mi to maślane ciasteczka – mówię.
– Jest to niedoskonale określenie – mówi Michał – ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Zaskakujące! Tu też nie ma tego rybnego posmaku i zapachu!
– No jest – mówię wolno – tylko jest tak uroczo subtelny, że trudno go wyłapać…
– Masz rację, jest…

20151101_100747

Przy kolejnym, ok. 2-3minutowym parzeniu, już wodą przestudzoną do ok. 80 stopni, czujemy bardzo wyraźną nutę świeżej trawy i delikatnego kwiatu orchidei. Pomimo długiego parzenia, goryczka jest naprawdę słabo wyczuwalna, i pojawia się dopiero na końcu, jakby wieńczyła każdy łyk. I także tej degustacji towarzyszy dość wyraźnie wyczuwalna słodycz maślanych ciasteczek…

Trzecie, ok. trzyminutowe parzeniu w temperaturze ok. 75 stopni bardzo przypomina poprzednie. Listki w gaiwanie rozwinęły się, napęczniały wodą i wypełniły ponad połowę naczynia. Wąchamy te liście i zgodnie dochodzimy, że dominującym zapachem jest zapach morza.
– Ten aromat przywołuje wspomnienie beztroskich wakacji – mówi Michał.
– Gdybym puściła wodze fantazji, powiedziałabym, że widzę francuską plażę z początku XX wieku, wiklinowe kosze do siedzenia, panów w kostiumach w paski i kobiety z falbaniastymi parasolkami…Wakacje zaraz się skończą, więc nastroje są jeszcze radosne ale podszyte lekką melancholią…
– Wybacz, ale ja absolutnie tego nie czuję w tej herbacie – zawyrokował Michał. Coś ty ostatnio czytała, że takie obrazy wywołuje w tobie ta herbata?
– Nic co by się wiązało z nadmorskimi wakacjami –mówię. – Ale ten obraz chyba zagnieździł się w mojej głowie po obejrzeniu jakiegoś filmu.

Wzięłam ostatni łyk z czarki. Napar już wystygł i mocniej zaakcentowana goryczka bez powodzenia próbowała zdetronizować słodycz, którą tak się zachwycaliśmy…

– Trochę mnie ssie w żołądku – powiedział Michał.
– Tomo sprezentował mi również ciasteczko – mówię ze śmiechem. – Matcha cookie.

matcha cookie   20151101_104905

Bezteinową Hochi-cha, również z Miyazaki, zostawiliśmy sobie na koniec.

20151025_080714

Zaparzam ją temperaturą ok. 90 stopni; wykorzystanie do tego gaiwana okazało się nie najlepszym pomysłem – poparzyłam sobie tylko palce przelewając napar do Morza Herbaty.
Z czarek uniósł się słodowo-drzewny aromat z ziołowymi, a dokładnie z rumiankowymi, akcentami.

20151101_105955   20151101_110203

Drugie parzenie było bardzo podobne, choć tu słodowe nuty zostały lekko przełamane kwiatowymi tonami.
– Smaczna, ocieplająca herbata – powiedział Michał. – Masz jeszcze kontakt z Tomo?
– Mam. Tomo lubi Polskę i Polaków i z tego co wiem, często przyjeżdża do naszego kraju więc żywię nadzieję, że jeszcze uda się nam razem napić herbaty. Powiem ci szczerze, że nasze pierwsze spotkanie, z którego zostały mi te wszystkie herbaty, było dla mnie niesamowitym przeżyciem – nie sądziłam, że Japończycy są tak spontaniczni i kontaktowi 🙂 Było to spotkanie pełne wzajemnej otwartości, radości i prawdziwej pasji herbacianej!

14 myśli na temat “Purezento z kraju Kwitnącej Wiśni…

  1. Oby Tomo jak najczęściej do Ciebie zaglądał 🙂 Herbata łączy ludzi.
    Ta sencha musi być naprawdę dobra, jeśli parzyliście ją tyle razy. No i muszę spróbować Hojicha… w sumie, muszę jeszcze tylu herbat spróbować, że nie wiem, od czego zacząć 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Łukaszu, ja mam dokładnie to samo: niemal ocieram się o szaleństwo, gdy myślę ile jeszcze herbat jest do spróbowania…:) Rzeczywiście Senchę od Tomo parzyliśmy sporo razy, ale najpiękniejsze było w niej to, że nie miała tego rybnego posmaku… I w pełni się z Tobą zgadzam – herbata łączy ludzi 😉

      Polubienie

  2. Też niestety nie piłem dużo herbat „Sencha”, ale myślę, że warto się z nimi poznawać jak najczęściej (tym bardziej, że ostatnio mam jakiegoś pozytywnego bzika na wszystko, co pochodzi z Japonii 🙂 ).

    I właśnie muszę w końcu wypróbować kiedyś Hojichę, no i Kukichę… mam nadzieję, że będą duuużo lepsze w porównaniu z Kokeichą – ta jakoś mnie do siebie nie przekonała… (chociaż czytałem gdzieś w Internetach opinię, że w Polsce nie ma dostępnej dobrej Kokeichy – ale czy to prawda, niestety nie wiem 😉 ).

    Polubienie

    1. Łukaszu, przyznasz chyba, że nie tylko japońska sencha jest ciekawym obiektem smakowych eksploracji? 😉 Bo pomyśl tylko, że jeszcze jest wakucha, gyokucha, goishicha i inne takie 😉 naprawdę można dostać bzika na punkcie Japonii 😉

      Polubienie

      1. Oczywiście że przyznam – tym bardziej, jak napisał Jaroslaw, że Japonia powiedzmy „otwiera się” na nowe rodzaje herbat… i poznać takiego japońskiego oolonga, czy nawet czarną (którą zna każdy od dziecka) ale już nie w wydaniu japońskim, z tymi różnicami w smaku, w porównaniu z innymi, bardziej znanymi odpowiednikami – to będzie coś 😀

        P.S. Jak ja uwielbiam ten rybi smak w japońskich herbatach ❤

        Polubienie

    2. Powiem Ci, że zawsze ten aromat mnie przyciągał 🙂 Niektórzy znajomi twierdzili: „jak to możesz pić?”… I w sumie nie wiem, czy był to najmocniejszy, jaki może herbata zaoferować, ale powiem szczerze – bardzo mi odpowiadał 🙂

      Polubienie

    1. Bardzo dobrze 😉 słodziutkie, ale nie za bardzo, i z lekkim posmakiem matchy…ponieważ ciasteczko było maleńkie a nasz głód ogromny – pochłonęliśmy ciasteczko łapczywie nie dając sobie za bardzo czasu na kontemplację smaku 😉

      Polubione przez 1 osoba

  3. Jakoś niespecjalnie przepadam za typowymi japońskimi zielonymi herbatami (Gyokuro to dla mnie trauma niemal :P), może przez ów posmak.
    „Sencha od Tomo” – urocze! 🙂
    Najważniejsze, że dzięki herbacie miałaś okazję porozmawiać z przedstawicielem innego kręgu kulturowego i degustować herbaty. 🙂

    Natomiast, odnosząc się do komentarzy Poprzedników pod tym postem – ze swej strony szczerze polecam Hojichę. Właśnie dlatego, że jest inna niż większość japońskich herbat zielonych.
    W kolorze i smaku bliżej jej do oolonga, smak ma „dymny” i orzechowy (dla odmiany Lapsang Souchong był w moim odczuciu niestrawny). 🙂 Nie-herbaciarze patrzyli się na mnie cokolwiek dziwnie, gdy piłam Hojichę (no, jak można pić wędzoną herbatę?!). 😛

    Polubienie

    1. To prawda, że japońskie herbaty są specyficzne i może trochę czasu musi minąć, by ludzie się do nich przekonali. Ida, naprawdę spotkanie z Gyokuro było dla Ciebie traumatycznym przeżyciem? Toż to subtelność herbaciana! 😉 Może warto dać japońskim herbatom szansę parząc je na różne sposoby, np. niższą temperaturą i dłużej? albo mniej liścia na dane naczynie? 😉

      Polubienie

      1. Gyokuro parzyłam trzykrotnie i za każdym razem mi nie smakowała. Najgorzej było za pierwszym – owszem, miała ciekawy, jaskrawozielony kolor, ale smakowo straszna ( w moim przekonaniu) – zawierała dużo goryczki i miała smak… szpinaku lub ryby. Szpinak bardzo lubię, ale nie w herbacie. 😉 Ostatnie, dzisiejsze parzenie było najbardziej znośne – może ze względu na inną proporcję wody i herbaty (?) – kolor był już słomkowozielony, nie oczobitny. Smak najpierw wydawał się ok, ale potem zostawiał na języku ów nieznośny rybno-szpinakowy osad. Nadto jest mi po tej herbacie niedobrze. 😉 Niestety to raczej herbata nie dla mnie.

        Polubienie

Dodaj komentarz