Jun Shan Yin Zhen…

Odkąd Jowi zmieniła pracę na bardziej absorbującą a potem się wyprowadziła, nie miałyśmy praktycznie czasu na wspólne spotkania herbaciane i pogaduchy.
Mieszkając razem często spotykałyśmy się w kuchni, robiłyśmy herbatę i rozmawiałyśmy. Kiedyś też pozwalałyśmy sobie na spontaniczne wypady do herbaciarni i zamęczanie ekspedientek o informacje o tej czy o tamtej herbacie klasycznej i o plantacje pochodzenia; chociaż natarczywie wypytywałam głównie ja, podczas gdy Jowi z lekkim uśmiechem zaglądała do kolejnych puszek lub słojów z herbatami aromatyzowanymi. Nasze gusta herbaciane były i są różne, ale może właśnie dlatego czyniło to nasze wspólne degustacje herbaciane tak różnorodnym i ciekawym doświadczeniem…
W końcu moje ponawiane zaproszenie na herbatę przyniosło pozytywny skutek i spotkałyśmy się. Na dodatek w większym gronie, bo Jowi pojawiła się z Karolem.
– Odkopałam stary obiektyw do aparatu – powiedziała Jowi po wejściu do kuchni i wyciągając z torby swój sprzęt fotograficzny. – Nie chciałam go wcześniej używać, bo nie jest najlepszej jakości i nie najlepiej pracuje, ale dopóki nie kupię sobie nowego sprzętu, to zamierzam bawić się tym. Możemy go dziś wypróbować, jeśli chcesz; pstrykniemy parę fotek herbie berbie.
– Super! – odparłam z entuzjazmem i otworzyłam szafkę z herbatami po czym zwróciłam się do moich gości: – Co chcecie?
– Masz jeszcze tę białą herbatę z aloesem, którą kupiłaś na zamknięcie herbaciarni Ganders? – zapytała Jowi.
– Och, Jowi, tę już piłyśmy; wiem, że ci ona bardzo smakuje, ale ja ci ją po prostu dam i będziesz sobie popijała…na przykład w pracy. Ja chciałam zaparzyć wam coś nietypowego… Może – herbatę żółtą? Takiej jeszcze nie piliście, ja również nie, bo kupiłam ją parę dni temu, więc razem będziemy odnajdywać w niej ukryte smaki. To jest Jin Shan Yin Zhen z chińskiej prowincji Hunan.
Jowi i Karol raczej sceptycznie odnieśli się do mojego entuzjazmu.

Zagotowałam wodę w czajniku i przelałam ją potem do szklanego dzbanka aby szybciej wystygła. Na opakowaniu z herbatą widniała bowiem temperatura 80 stopni jako optymalna do parzenia Jun Shan Yin Zhen. Przygotowałam czarki, ogrzałam czajniczek i wsypałam do niego jasnozielone liście.

_MG_3705   _MG_3687

Po chwili uniosłam malutką przykrywkę i wsadziłam nos do czajniczka. Ten zapach mi się nie spodobał. Podałam ciepły czajniczek Karolowi i Jowi a oni powąchawszy ogrzane liście herbaty milczeli dyplomatycznie.
– Pachnie wędzoną makrelą – powiedziałam. Oj joj, co to będzie po zaparzeniu? 😉
Zaparzyłam i po około pół minuty przelałam napar do maleńkich czareczek.

_MG_3710  _MG_3723

Próbujemy. Już wiem, że to nie będzie miłość od pierwszego łyku… Wędzona nuta bez dymnego akcentu. Jedyną wędzoną herbatę jaką do tej pory piłam był Lapsang Souchong i muszę przyznać, że swego czasu byłam namiętnym pijaczem tej herbaty. Ale Jun Shan Yin Zhen nie ma w sobie ani krzty wędzonej elegancji. Staram się podejść do tego nietypowego smaku obiektywnie, ale nie mam żadnej radości z degustacji tej herbaty. Patrzę na moich gości i widzę po ich minach, że – delikatnie mówiąc – nie zachwyca ich ta żółta herbata.
Postanawiamy, chociażby dla dobra zdjęć, które Jowi robi namiętnie podczas gdy ja przepłukuję czarki, zrobić kolejne parzenie.

_MG_3745  _MG_3747

Drugie parzenie robię tak przez około 2 minuty. Napar, podobnie jak za pierwszym razem, jest blady i łagodny ale smak…
– No wędzona krakowska kiełbasa – podsumowuje bezpretensjonalnie Karol odrzucając powściągliwą dyplomację.
– A przy tym bardzo mocna goryczka – mówię. Jeśli spróbować być dociekliwym to można się doszukać w tej herbacie trawiastych nut; ale one bardzo nieśmiało się pojawiają, tak mocno zdominowane przez gorycz i wędzony smak…

Trzecie parzenie – trzyminutowe, Jowi kwituje:
– Łosoś wędzony z Biedronki?
– Mam to uznać za zaletę?
– Niekoniecznie…
Tak, zaskakująca herbata…ale raczej nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Lubię nietypowe smaki, ale przy tej herbacie nie mam poczucia, że obcuję z czymś wyjątkowym i urzekającym. Może źle ją parzę – może powinnam użyć innych naczyń? Może gaiwana? Może niewłaściwie ją piję? Postanawiam nie spisywać tej herbaty na straty. Jeszcze nie…

_MG_3755

Tymczasem Karol dyskretnie zerknął na zegarek:
– Dobra, dziewczyny, muszę was zostawić – mam jeszcze dziś jedną sprawę do załatwienia.
c.d.n…

wszystkie zdjęcia są autorstwa Jowity Dykas/ Foto Jowi

14 myśli na temat “Jun Shan Yin Zhen…

  1. Niezwykle zabawny post w szczególności to porównanie z wędzonym łososiem z Biedry 😀 Będąc w tym temacie to akurat dzisiaj zaopatrzyłam się w ten produkt na myśl o żółtej herbacie! Co za zrządzenie losu.. bądź życie pisane herbacianym aromatem 🙂

    Polubienie

    1. Zrządzenie losu pisane herbacianym aromatem 😉 Myślę, że oznacza to jedno – znów musimy się spotkać i poeksperymentować z herbatą i fotami 😉

      Polubienie

      1. Ja jestem jak najbardziej za! Czekam na date 🙂 A co do tej herbatki z nieistniejacej juz herbaciarnii to zostały już ostatnie listki herbaty.. Niebawem wpadnę do jaskini komercji po zielone coś 🙂

        Polubione przez 1 osoba

    1. Cóż, każdemu mogą się zdarzyć błędy parzeniowe…ale chyba coś musi być z tą akurat herbatą nie tak, skoro po wielu eksperymentach ona nic i nic tylko ryba wędzona…A żeby było ciekawiej, to Robert – po analizie listków – powiedział, że to nie jest żadna żółta herbata, tylko…zielona 😉 Zobacz, ile jeszcze nauki przede mną… 😉

      Polubienie

      1. Pocieszę Cię, że ja jestem i tak kilka kroków za Tobą. A nauki potrzebujemy bardzo, właśnie po to, żeby nie dać się nabrać. Choć trudno tu mówić o złej woli sprzedawców, czy dystrybutorów, bo może oni są tak samo nabierani przez eksporterów herbaty w rodzaju: „chcecie herbatę X? Ależ oczywiście, że dostaniecie herbatę X (błysk w oku)” – 5 minut później na zapleczu – „dajcie no tego siana, co to trzymamy dla takich, co się nie znają, tylko weźcie spryskajcie jakimś zapachem, bo trochę w tej szopie zamokło”.

        Polubione przez 1 osoba

      2. Łukaszu 🙂 uwielbiam Twoje poczucie humoru 🙂 Ale nie mam poczucia, że jesteś za mną – to w żadnym razie nie jest dla mnie pocieszenie…Może mnie łatwiej nabrać, bo mam do herbaty hurraoptymistyczne podejście a powinnam mieć sceptyczne i wyważone. ALE Dobrze, że obok są mistrzowie, którzy trochę mogą nas – żółtodziobów- wyedukować 😉

        Polubienie

  2. Jolu, z pewnością zaparzyłaś ją dobrze… i czasem niestety możemy stanąć na rzęsach, a ona i tak odwróci się do nas tyłem… 😦 Chociaż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, i może niektórzy będą uważać, że odwróciła się do nich przodem? Może znajdą się jej zwolennicy, którzy za te aromaty oddadzą wszystko? Tak jak wspomniała dzisiaj u siebie Joanna: np. sheng pu-erh, to herbaty, które mają w naszym kraju więcej przeciwników niż zwolenników. Może i podobnie jest z tą herbatą? Że znajdzie się ktoś, kto skoczyłby za nią w ogień? No dobra… chyba trochę przesadziłem z tym skakaniem 😉

    P.S. I już chyba nie muszę wspominać… historia jak zawsze wyborna! 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie! 🙂

    Polubienie

    1. Dziękuję Łukaszu 🙂 Muszę przyznać, że opis Wojtkowego Sheng Pu Erha mnie zaintrygował 😉 tym bardziej, że – właśnie jak pisze Asia – ta herbata ma mało zwolenników. Taka rekomendacja zawsze wzbudza moją ciekawość 🙂 A co do Jun Shan Jin Zhen, to chyba masz rację: może ktoś właśnie zachwyca się tą herbatą… Oddajmy jej sprawiedliwość : ma piękne w kolorze i kształcie listki 🙂

      Polubienie

  3. A mnie się wydaje ze trzeba uzyc prawdziwej orginalnej Junshan Yingzhen – z wysepki Jun Shan- i wtedy porozmawiamy o smaku. Bo to jakies dziwne rzeczy …opisujesz. Moje wspomnienia z pica Junshan Yingzhen – to intesywne brzoskowinie i caly inny bukiet owocowy o wybuchowym natezniu.

    Polubienie

    1. Trzeba, trzeba 🙂 Ale sam dobrze wiesz, jakie rzeczy opisuję boś mi towarzyszył w piciu tej herbaty jednym haustem, jak wódkę, bo inaczej nie dało się pić tej herbaty 😉 Bardzo chętnie spróbuję tej herbaty przywiezionej z wysepki Jun Shan i bardzo chętnie zachwycę się tym smakiem, który opisujesz 🙂 Jak Bóg da 😉

      Polubienie

Dodaj komentarz