Nie zawsze jest idealnie, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i nie zawsze osiąga się to, czego się chce, ale…
Wróciłam z pracy zmęczona i zła. Planowałam dokończyć ważny dla mnie blogowy wpis, ale gdy tylko próbowałam się skupić – myśli czmychały na wszystkie strony niczym spłoszone stado ptaków. Postanowiłam więc zaparzyć herbatę z nadzieją, że może ona trochę mnie wyciszy i pozwoli się skoncentrować. Wybór padł na koreańską herbatę zieloną – Korean Woojeon, którą dostałam w prezencie od przemiłej pani z Odette Tea Room.
Zagotowałam wodę. Ogrzałam gaiwan i wsypałam do niego liście. Na kilka sekund przykryłam pokrywką. A potem powąchałam ogrzaną herbatę – otulił mnie zapach lekko prażonych orzeszków ziemnych… bardzo przyjemne doznanie węchowe… Wedle zapisanej na torebce instrukcji, o którą poprosiłam z czystej ciekawości wynikałoby, że ta herbata najlepiej smakuje zaparzona w 80 stopniach Celsjusza przez 2 minuty.
Ja zalałam liście w gaiwanie wodą ok. 90 stopni i poszłam do pokoju, po czym zupełnie o herbacie zapomniałam wessana przez odmęty Internetu. Gdy po jakimś czasie – może po dziesięciu a może po piętnastu minutach, choć pewności nie mam – poczułam pragnienie wróciłam do kuchni i dopiero wtedy zobaczyłam, że moja herbata wciąż się zaparza. Ze zgrozą przelałam napar do czarki spodziewając się wykręcającej duszę goryczy. A tu niespodzianka! Pierwszy, ostrożny łyk i piękna trawiasto-glonowa nuta. Zrównoważona i zdecydowana, pewna w swej łagodności. Goryczka, niczym mgiełka aksamitnie układa się na te urocze roślinno-wodne tony… Coś złagodniało w moim sercu…
Automatycznie więc wlewam wodę – około 70 stopni Celsjusza – i robię drugie parzenie. Chyba byłam bardziej zmęczona niż mi się wydawało, bo znów… poszłam do pokoju i zapomniałam o herbacie…
Wróciłam do niej po – jak sadzę – dziesięciu minutach. Przelałam napar do czarki. Łyk. Znów niespodzianka! Tym razem niezbyt miła – bo dominacja goryczki była naprawdę mało przyjemna…To tak, jakby herbata – dając mi drugą szansę na potraktowanie jej z szacunkiem – nie uzyskawszy ode mnie należytego jej respektu postanowiła się odegrać za to moje niestosowne zachowanie. Podziałało skutecznie, bo już trzecie parzenie zrobiłam w pełni obecna przy herbacie. Rzuciłam dla niej wszystko 😉
To trzecie parzenie zrobiłam wodą 90 stopni. Siedziałam i podpierając głowę przyglądałam się, jak liście spokojnie i leniwie wchłaniają wodę. Medytowałam nad tym widokiem może z 2 minuty. Postanowiłam spróbować jaki wpływ na smak tej herbaty będzie miało krótkie parzenie… Ha! – wykrzyknęłam po pierwszym łyki. Cóż za dama z tej herbaty! Potraktowała mnie tym razem łaskawie. To miło z jej strony, że nie jest pamiętliwa… Piękna równowaga świeżej roślinności na pierwszym planie, morskość na drugim i wieńczącej te smaki goryczki – bardzo eleganckiej, nie narzucającej się a właśnie nadającej charakteru; goryczki, która dawała w sobie wyczuć też słodowe akcenty. Naprawdę niesamowita! 🙂
Tak mile potraktowana postanowiłam więc zaparzyć Korea Woojeon po raz czwarty. A więc przestudzoną do ok. 85 stopni wodą zalałam liście na 3 minuty…
Napar był echem poprzedniego parzenia. Może tym razem za krótko pozwoliłam tej herbacie zażywać kąpieli? 😉
Ponieważ dziś piszę spontanicznie, więc i zdjęcie dokumentujące będzie miało bardziej „roboczy” charakter:
Gdy zmywałam naczynia po parzeniu pomyślałam sobie, że nie zawsze jest idealnie, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i nie zawsze osiąga się to, czego się chce, ale… właśnie to zaskoczenie, które staje się moim udziałem dzięki herbacie, niespodzianki, jakie ogólnie serwuje mi życie – w mikro i makro skali nadaje owemu życiu niepowtarzalny smak, czyni moją pasję herbacianą prawdziwie ekscytującą przygodą… Jest dobrze 🙂
Ojej, udało Ci się zdobyć Woojeon… a byłem przekonany, że jej się nie da w Polsce dostać. Myślisz, że w Odette Tea Room mają ją w sprzedaży? Szczęściara z Ciebie 🙂
Muszę tam w końcu pójść.
I jeszcze a propos tego, że nie wszystko zawsze jest idealnie i nie idzie zgodnie z planem… bo może nie zawsze tak ma być? Może to, co sami sobie umyśliliśmy nie jest dla nas najlepsze i sprawy same układają się tak, żeby jednak koniec był happy endem? Czasem warto pozwolić, żeby rzeczy się działy i tylko patrzeć, jak one to robią. Pijąc dobrą herbatę 🙂
Woojeon znaczy „przed deszczem” i moim zdaniem, to jedna z najpiękniejszych nazw herbat.
PolubieniePolubienie
Tak, gdy czytałam o tej herbacie w sieci – nazwa mnie zachwyciła 🙂 I zgadzam się z Tobą, Łukaszu w zupełności – czasami to, co sobie umyślimy wcale nie musi być dla nas najlepsze 😉 A może przeciwności losu to sprawdzian naszej determinacji w realizowaniu własnych marzeń? 😉 Nie wiem…nie rozgryzłam jeszcze tego… 😉
A Korea Woojeon jest do kupienia w Odette Tea Room 😉
PolubieniePolubienie
Przed deszczem… niesamowita nazwa, i jakże aktualna w te późnojesienne dni/wieczory. Jolu, jak zawsze niesamowity opis herbaty, ze wspaniałą opowieścią! Może jednak skusisz się na jakąś książkę? Lub chociaż dłuuuższe opowiadanie? 🙂 Ponieważ kiedy czytam Twoje posty, ze strachem przesuwam się na dół wpisu… ponieważ nie chcę, aby się skończył! 🙂
Twoja dzisiejsza herbata jest dowodem na to, że pęd życia i podenerwowanie są w naszym życiu zbędnymi zjawiskami. A czasem drobna rzecz może nas wyciągnąć z takiego niepożądanego stanu 😉
PolubieniePolubienie
Łukaszu, Ty nawet nie wiesz, jak wielką radość sprawiają mi Twoje słowa! 😉 dziękuję, że czytasz tę moją bazgraninę 🙂 radość to dla mnie wielka, że nawet komuś się to może spodobać 🙂 Masz rację – poddenerwowanie i pęd raczej do niczego pozytywnego nie prowadzą…ale złość? czasami złość może mieć konstruktywne skutki 😉
PolubieniePolubienie